sobota, 28 kwietnia 2012

Trzy ostatnie dni

Zegnamy sie z Namche Bazar okolo 9 z minutami. Jest slonecznie, cieplo i wieje spokojny wiatr. Powoli budze sie do zycia. Kroki stawia sie ciezko chociaz sciezka nie jest wcale stroma.
Marzylem o zobaczeniu jej od bardzo dawna, marzylem o dniu kiedy zobacze ja na wlasne oczy i nie uwierze. Ten dzien to dzisiaj :) Najwyzsza góra swiata pokazala sie nam chwile po wyjsciu z Namche Bazar. Sam czubek wystajacy ponad Nuptse i w towarzystwie Lhotse.
Piekne.
Dalsza droga do Tengboche bez wiekszych niespodzianek. Nawet samo podejscie pod wioske okazlo sie spokojne, mimo ostrzezen wyczytanych w przewodniku o morderczym 2-godzinnym szlaku w góre.
Wchodzimy do Tengboche i cisza. Ludzie sa - malo bo malo, ale sa - lodge sa, nawet swiatynia jest, a mimo to cisza i jakos tak pusto. Moze przez spory, trawiasty plac wypelniony kupami jaków...
Znajdujemy nocleg, a wieczorem odkrywamy magiczne miejsce - cmentarz - skad jeszcze raz ukazuje sie nam Mt. Everest i z takim obrazkiem w glowie kladziemy sie spac.


Nastêpny, 5 juz dzien naszej wyprawy, rozpczynamy od niepysznej, niesmacznej owsianki. Opuszczamy Tengboche i ruszamy do kolejnej wioski Pheriche (4270 m.n.p.m). Trasa spokojna, bez wiekszych, ciezkich podejsc. Powoli przyzwyczajam sie do zmudnego marszu. Krok, krok, glebszy oddech, krok, krok.
Popoludniu mijamy kolejna magiczna wysokosc 4000 metrów nad poziomem morza. I tu niespodzianka - pomijajac mrozny wiatr - nagle z nieba spadaja platki sniegu. Trwalo to jedynie chwile, ale to byl mój pierwszy snieg na takiej wysokosci :)
Nasz cel osiagamy okolo 16, mila, przyjemna lodga z duza sala "kominkowa" gdzie spedzamy reszte wieczoru. Gramy w karty, planujemy nastepne dni, pijemy herbate - mietowa tak dla odmiany. Wieeeelka slodkoscia, pyszna, az do przesady bylo ciacho czekoladowe. Mniam. Wracamy do zimnego pokoju przykrywamy spiwory kocami i zasypiamy.


Kolejny dzien w Pheriche, dzien odpoczynku. Dla rozruszania sie, wchodzimy na okoliczne pagórki osiagajac wysokosc ok. 4800 metrów.
Reszta dnia mija leniwie, siedzimy w sali "kominkowej", ja ceruje dziure w rekawiczce, Tom zglebia tajemnice przewodnika.
Ciekawostka dnia: baby wszedzie gadaja. Siedzimy sobie z Tomkiem na szczycie pagórka, podziwiamy widoki, odpoczywamy, cisza. Nagle zblizaja sie dwie kobiety, czlowiek mysli idzie jakas grupa, a tu nie bo tylko dwie. Rozmawiaja, ciagle rozmawiaja, siadaja, odpoczywaja i ciagle rozmawiaja. Zeszly po 10 minutach... :)

Co do jutra i kolejnych dni. Nie bedziemy raczej pisac przed wejsciem do Everest BC. Plan jest taki: jutro wchodzimy na 4600 i nocujemy w Dughla. Nastepnego dnia - Lobuche 4930. Potem, a potem jak bedzie zdrowie i pogoda wejdziemy do Everst BC :D
Tyle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz